Thursday, April 30, 2015

Mały Książe na swojej własnej planecie

Mały Książę dzisiaj:

Wiek urodzeniowy: 14 tygodni
Wiek korygowany: 6 tygodni
Rozmiar ubranek: 60cm 

Ciężko jest mi śledzić rozwój mojego Małego Księcia i jego postępy - bo brakuje mi skali porównawczej, czegoś, do czego mogłabym się odwołać, sprawdzić. Kiedy wychodziliśmy ze szpitala puericultrices (pielęgniarki wyspecjalizowane w opiece nad małymi dziećmi) mówiły nam, że pewne kamienie milowe będzie osiągał szybciej, do pewnych będzie dążył dłużej niż inne dzieci. Generalnie powinnam patrzeć na wiek korygowany, a nie urodzeniowy.

Na pierwszy świadomy uśmiech czekałam jedenaście tygodni - ale zgodnie z wiekiem korygowanym Mały Książę miał wówczas dopiero 3 tygodnie. Uśmiechy pojawiają się od tego czasu coraz częściej, ale wciąż skąpo - uśmiecha się kiedy Francuz czyli Tatuś, pochyla się nad nim i mówi wprost do niego, z szerokim uśmiechem na swej francuziej twarzy; uśmiecha się kiedy ja łaskoczę go po klatce piersiowej i mówię przy tym "kuci kuci kuci" - chyba śmieszy go ten dźwięk, niekoniecznie jest to reakcja na dotyk. Uśmiecha się, kiedy Francuz go roluje - chwyta za rączki kiedy Mały Książę leży na pleckach i przewraca dość szybko z jednego boczku na drugi. Uśmiecha się też kiedy mówię do niego używając "baby voice", wiecie, takie głupiutkie dialogi ze sobą z przybraniem dziwnego tonu: "who is my big boy, who is... yes you are, yes you are!".



Czasami zaczyna uśmiech od połowy ust i dopiero potem rozciąga go na całość, a wygląda wtedy jak czaruś ;).


Kiedy wychodziliśmy ze szpitala w Cannes Mały Książę miał 5 tygodni. W tymże właśnie piątym tygodniu (a więc -3 tydzień wieku korygowanego) z łatwością przewracał się z plecków na boczki (teraz kosztuje go to zdecydowanie więcej wysiłku) - zwijał się w kulkę jak jeżyk i przewracał na boczki. Dlatego właśnie podczas wypisu z NICU przyszła się z nami spotkać psychomotricienne, która przestrzegła nas, że Mały Książę nie może absolutnie spać póki co płasko na plecach, bowiem istnieje zwiększone ryzyko, że zmieni pozycje, a nie ma jeszcze wystarczająco mocnych mięśni, żeby w razie czego się uratować (gdyby na przykład zaczął się podduszać o materac).

Szpital zaopatrzył nas w kokonik, przeszliśmy krótki kurs instrukcji jego obsługi, musieliśmy podpisać papier, że wszystkiego się nauczyliśmy - i teraz Mały Książę śpi właśnie w kokoniku. W tej chwili (14 tydzień) mamy już drugi rozmiar, bo z pierwszego MK już wyrósł.

A tak wyglądał Mały Książę w pierwszym kokoniku, kiedy miał 5 tygodni :). Był wciąż jeszcze malutki - 47cm i ważył troszeczkę ponad 2kg. Pieluszka, którą ma na sobie, to Pampers Micro - rozmiar 0.. A wygląda na nim na ogromną! 



A tak wygląda Mały Książę dzisiaj, w kokoniku, który jest znacznie większy od tego na poprzednim zdjęciu:


Tak wygląda kokonik z boku - dziecko w nim ma pupkę w dole, główkę trochę wyżej, a nóżki z reguły ma zgięte. Nie może zmienić pozycji niechcący (np. przez przypadek przewrócić się na boczek) i jest mu bardzo wygodnie :)


W piątym tygodniu zaczynał też podnosić główkę, w czasie kangurowania nie miał najmniejszego problemu z tym, żeby głowę podnieść, obrócić ją o 180 stopni (z jednego boku na drugi) i położyć ponownie.

Dzisiaj, czyli w 14 tygodniu, główkę trzyma już znakomicie sam w każdej pozycji. Nie znosi czasu na brzuszku na macie, ale kiedy jest na nas (głównie na Francuza klatce piersiowej, bo jest bardziej płaska niż moja ;) ) - wówczas bez problemu podnosi całą górę swojego ciałka, na rączkach:


Utrzymuje również pionową pozycję, kiedy trzymamy go na rękach :). 

Zainstalowałam sobie niedawno aplikację Wonder Weeks i zgodnie z tą aplikacją Mały Książę lada moment po instalacji miał mieć pierwszy skok rozwojowy. O dziwo, aplikacja miała rację :O. Skok zaczął się chyba odrobinę wcześniej niż zakładała, ale mimo wszystko wpasował się w widełki czasowe.

To pierwszy skok rozwojowy, wedle tej aplikacji.

Sporo rzeczy faktycznie się zmieniło - Mały Książę nagle zaczął  widzieć znacznie więcej i znacznie dalej, bo kiedy poszliśmy z nim do sklepu, do Auchan w Grasse, to nagle zaczął zachowywać się kompletnie inaczej niż zawsze! Otwierał oczy bardzo, bardzo szeroko, wszystko obserwował bardzo intensywnie i wyglądał na przestraszonego tym co widzi, myślę, że kompletnie zalała go cała masa kolorów, dźwięków, świateł... w końcu zaczął płakać - ale uspokoił się natychmiast jak tylko wyszliśmy z hali, nawet nie zdążyliśmy jeszcze wyjść z budynku, tylko przeszliśmy w miejsce z mniejszą ilością bodźców :). Kiedy Francuz wraca z pracy Mały Książę już z daleka widzi kiedy Tatuś wchodzi do pokoju i zaczyna go obserwować.

Następnego dnia byliśmy w dużym sklepie z zabawkami, więc znowu wszędzie było wiele kolorów - ale tym razem już nie płakał, tylko przyglądał się wszystkiemu z ogromną ciekawością i rozglądał na wszystkie możliwe strony :).

Chwytanie zabawek! Do tej pory Mały Książę najczęściej miał rączki zwinięte w piąstki (jak zresztą widać na zdjęciu na górze, nawet przy podnoszeniu się). Pediatra pokazał nam masaż rączek, który pomaga je otwierać a przy okazji jest bardzo przyjemny dla dziecka - próbujemy go w domu robić, chociaż mamy zdecydowanie mniejsze efekty niż pediatra, kiedy nam pokazywał jak to działa. W każdym bądź razie ostatnio kupiliśmy Małemu Księciu nowy łuk z zabawkami, żeby móc go postawić nad kokonikiem (poza godzinami snu). Na łuku tym były trzy pluszowe zabawki, bardzo proste - trójkąt z wstążeczkami, szeleszczące kółko z metkami oraz przebój sezonu - kwadrat z ogonkiem. Mały Książę raz podczas wymachiwania łapkami złapał ogonek niechcący i zamarł kompletnie ze zdziwieniem na twarzy ;).

(Już wcześniej łapał zabawki, ale zdecydowanie bardziej niezdarnie, nie używając do tego chwytu, a raczej owijając zabawkę rączką - w ten sposób na przykład przysuwał sobie pieska, którego dostał od Babci, a który wisi nad jego matą do zabawy.)

Kiedy wypuścił ogonek, bardzo próbował go złapać ponownie, już świadomie - ale nie mógł sobie poradzić. Kilka razy mu pomogłam - opowiedziałam co powinien zrobić z rączką, równocześnie ilustrując to poprzez otwieranie jego paluszków w odpowiednim momencie. Bardzo szybko zrozumiał co musi zrobić, żeby wiszący ogonek złapać - i chociaż mu ucieka (bo wisi) to czasami mu się udaje. Bardzo zachwyca go ta nowa umiejętność i widać po nim, że analizuje dokładnie co się dzieje dalej. Kiedy rusza rączką z ogonkiem rusza się cały łuk (bardzo go to zainteresowało), a kiedy użyje siły przy ciągnięciu za ogonek to pluszowy kwadrat spada (jest na rzep) - więc teraz ciągnie ile może, żeby zabawka spadła ;), a potem domaga się powieszenia jej z powrotem :).


Gruchanie, tak to się chyba nazywa po polsku? Cooing po angielsku. Mały Książę mówi kuu, kuu, ale też aruuu, aruuu, yeah, czasami mi coś dużo opowiada w swoim języku, kiedy wraca na karmienie, do moich ramion, po zabawach z Tatusiem :). Mam nadzieję, że nie będzie miał problemu z językami, bo na razie ma kompletny misz-masz, ja do niego mówię po polsku i po angielsku, Francuz do niego mówi po angielsku, wszystkie pielęgniarki, lekarze itd mówią do niego po francusku, a języki w tle są różne, zależnie od tego co jest włączone (jeśli tv najczęściej albo itvn - polski albo m6 - francuski, a jeśli radio to Riviera Radio, a więc angielski).

Ostatnia umiejętność, o której chce napisać, a której dotyczy tytuł mojej notki - to również nowość po ostatnim skoku rozwojowym - bardzo długo potrafi się zajmować sam sobą i wręcz wtedy nie chce, żeby mu przeszkadzać. Potrafi godzinę polować na zabawki na karuzelce nad jego zielonym siedzonkiem, potrafi sam się sobą zajmować na macie, przez długi czas (oczywiście cały czas go obserwuje) i frustruje się wtedy jeśli chce mu pomagać. Oczywiście uwielbia też wspólne zabawy z nami, na macie czy gdzie indziej, ale zaskakuje mnie bardzo to, jak długo potrafi się sam zająć sobą.

Tyle na dzisiaj, bo czas na kolację dla mojego smyka :). Mam nadzieję, że ta notka ma sens, bo pisałam ją z dużymi przerwami od samego rana.


Nasza historia, część 1, (długa notka)

Z jednej strony ciężko mi się zabrać za tę notkę, z drugiej strony chciałabym to wszystko z siebie wyrzucić. Spróbuję. Nie gwarantuję ile uda mi się dzisiaj napisać.

Zobaczymy.

Odwagi!

:)

***
Kiedy podjęliśmy decyzję o tym, że chcemy powiększyć naszą małą rodzinkę zaczynało się właśnie lato. Było ciepło, pięknie, jak to na Lazurowym Wybrzeżu :). Pierwszą próbę podjęliśmy w czerwcu - i podejrzewaliśmy, że jest udana, bo pierwsze objawy, które by na to wskazywały miałam bardzo wcześnie, zaledwie kilka dni później.

Tydzień później poszliśmy z Francuzem do Leroy Merlin w Antibes, gdzie chcieliśmy kupić pudła, żeby schować do nich zimowe ubrania. Wszystko było dobrze, aż do momentu, w którym nie zauważyłam, że podczas zmiany ekspozycji zmieniona została także podłoga - w jednym miejscu została podwyższona. Źle stanęłam, stopa mi się przekręciła i przewróciłam się jak długa, spadając z tego minimalnego podwyższenia. Zażartowałam wtedy, że jeśli jestem faktycznie w ciąży - i wciąż w niej będę po tym upadku - to nasze maleństwo naprawdę musi chcieć żyć i być wojownikiem. Miesiące później, z perspektywy czasu, kiedy topiłam się w poczuciu winy - zastanawiałam się czy przypadkiem to wszystko nie wydarzyło się właśnie przez ten upadek? A może to wszystko by się nie wydarzyło, gdyby nie to? Może powinnam była bardziej patrzyć pod nogi? Ech.

Test, który potwierdził obecność małego lokatora w moim brzuszku, zrobiłam 13 lipca 2014 :), byliśmy bardzo szczęśliwi. Francuz zawsze traktuje mnie jak księżniczkę, ale od kiedy dowiedział się, że noszę w brzuszku następcę tronu - awansowałam do bogini :).

Od kilku lat prowadzę jeszcze innego bloga, który jest ukryty i dostępny dla zaledwie pięciu osób - tam właśnie pisałam każdego dnia, opisując wszystko co się podczas ciąży działo :). Przez większość czasu było bardzo radośnie, pomimo ogromnych mdłości i rekordowej zgagi (zgagę miałam tak ogromną, iż wymiotowałam kwasem jeśli nie zjadłam czegoś przynajmniej raz na dwie godziny - w końcu lekarz przepisał mi omeprazol).

Wszystko było w porządku aż do 20 tygodnia, wtedy prowadzący nas lekarz (Doktor I., w Cagnes sur Mer, znakomity lekarz) po raz pierwszy zauważył, że moje ciśnienie odbiega od normy (normalnie miałam 110/70, maksymalnie 125/75) i jest delikatnie podwyższone - 130/80, przy drugim badaniu wyszło 140/90. W 23 tygodniu ciśnienie wyszło mi skandalicznie wysokie, 160/90 - ale byłam już zestresowana, przez to, że Doktor I. tym razem mówił cały czas po francusku, nie wszystko rozumiałam, Francuz w międzyczasie się zawiesił przez nadmiar informacji i części mi nie przetłumaczył, więc musiałam polegać na sobie ze zrozumieniem jak największej ilości przekazywanych danych, co było trudne i stresujące. Pan Doktor I. wykonał drugi telefon i umówił mnie ze swoim znajomym panem Doktorem C., kardiologiem na natychmiastową wizytę typu "emergency".

Poszliśmy do niego od razu - okazało się, że jest bardzo miły, młody i sympatyczny. Mówił po angielsku, więc od razu się u niego uspokoiłam. Podpiął mnie do śmiesznej maszyny z milionem macek i zrobił mi badanie EKG, które wyszło ok, pochwalił moje serce, że pracuje dobrze, równo, bez zakłóceń, bez żadnych szmerów, więc dobrze. Potem zmierzył mi ciśnienie i okazało się, że spadło mi już do 136/86. W związku z powyższym pan Doktor C mnie poinformował, że w tej chwili nie jest w stanie stwierdzić u mnie nadciśnienia ciążowego - bo nie miałam nadciśnienia podczas badania. Dlatego zlecił mi Holtera ciśnieniowego, na którego się umówiliśmy na piątek.

Do szpitala w Antibes pojechaliśmy przed dwunastą, ale sporo czasu nam zajęło znalezienie odpowiedniego wejścia. Generalnie szpital w Antibes był mało przyjazny, bardzo rozbudowany, wiele budynków, wiele wejść, wiele ponurych ścian.. robił bardzo negatywne wrażenie już z zewnątrz, a wewnątrz jeszcze bardziej... Korytarze były długie i puste, pootwierane pokoje ukazywały swoje przerażające wnętrza z różnymi maszynami, kablami, fotelami z mackami i innymi cudami, które stopniowo przerażały mnie coraz bardziej. Na korytarzach nie było okien (bo pokoje były z obu stron), więc po chwili zaczęłam powoli wpadać w panikę. Kiedy doszliśmy do pokoju, w którym miałam mieć zakładanego holtera - byłam już na skraju paniki, już prawie płakałam, wtulałam się w kurtkę Francuza i prosiłam, żeby mnie już stąd zabrał, bo nie chcę tu być. Wszędzie było szaro, ponuro, piszczały maszyny...! Chciałam uciekać, bardzo. Na szczęście przyszła pielęgniarka, więc trochę się zebrałam w sobie. Dostałam polecenie zdjęcia koszulki, po czym pielęgniarka oplątała mnie kablem, powiesiła na mnie magiczne pudełko i zapięła na mnie niebieski ciśnieniomierz. Zmierzyła kontrolnie ciśnienie, okazało się, że miałam w tym momencie 160/99 (nie dziwię się - przypominam, byłam na skraju paniki i przepełniona chęcią ucieczki). Francuz dostał instrukcję jak to potem ze mnie zdjąć, zapisać dane i wyłączyć, po czym delikatnie mnie ubrał w koszulkę i poszliśmy na poszukiwanie naszego samochodu.

W samochodzie jeszcze się trochę trzęsłam. Ciśnieniomierz zaczął dość szybko działać regularnie - na początku bardzo mnie to bolało i byłam przerażona, że urządzenie zrobi mi krzywdę - nadwyręży moje żyły czy też spowoduje jakieś inne uszkodzenie, ale z biegiem czasu mi się poprawiło i zaczęłam się przyzwyczajać. Maszyna działała w ciągu dnia co 13 minut przez 2 minuty (włączała się regularnie o każdej pełnej godzinie i potem co kwadrans), a w nocy, czyli od 22 do 7 rano, co 28 minut przez 2 minuty. Musiałam zdjęć obrączkę, bo ciśnieniomierz powodował, że puchły mi dłonie.

Pomiar o 23:30 był niezwykle bolesny i dłuższy niż poprzednie, prawie nie do zniesienia. Podobnie było z pomiarem o północy. Po północy chciałam wstać i pójść do łazienki - ale kiedy opuściłam rękę (trzymałam ją w górze wcześniej, żeby było mi wygodniej i żeby opuchlizna odpuściła) to ciśnieniomierz nagle po prostu z niej zjechał. Trochę się przestraszyliśmy, ale Francuz szybko się opanował, znalazł w sieci instrukcję obsługi, po czym dokładnie wedle tej instrukcji założył mi to urządzenie z powrotem, dokładnie sprawdzając czy wszystkie czujniki i strzałki są tam gdzie powinny były być. Następne pomiary nie były przyjemne, wciąż były bolesne i dłuższe niż dwie minuty, ale zadzwoniłam do Mamy na Facetime, pomagałam jej z różnymi rzeczami i generalnie rozmawiałyśmy - dzięki czemu mniej o tym myślałam i było mi zdecydowanie lepiej.

Skończyłyśmy z Mamą tuż przed trzecią i wtedy z Francuzem udaliśmy się do łóżka, ale niestety, zasnąć udało mi się dopiero po czwartej. Spałam od czwartej do 6:45, kiedy to obudziło mnie to urządzenie (byłam zaskoczona, że w ogóle udało mi się przespać te dwie godziny!). Spanie było bardzo niewygodne, bo musiałam spać na przeciwległym (czyli prawym) boku, a nie dość, że ja lubię spać na lewym, to jeszcze na dodatek w ciąży raczej powinno się spać na lewym właśnie. Ale ok, gorzej, że musiałam pilnować, żeby nie zmienić pozycji, a na dodatek torebkę z pudełkiem musiałam położyć obok siebie (Francuz rozebrał mnie i z kabli i z ubrania, przed spaniem, po czym ubrał w tshirt, w którym śpię) i uważać, żeby się nie oplątać, nie rozłączyć urządzania i jeszcze się tym kablem nie udusić.

Holtera pojechaliśmy oddać w niedzielę. Szpital w Antibes przerażał nas oboje; tym razem byliśmy na innym piętrze - zanim udało nam się znaleźć jakąś pielęgniarkę to tłukliśmy się pustymi korytarzami, pomiędzy pozamykanymi pokojami, zza których słychać było piszczenie maszyn, które tworzyły symfonię składającą się z wielu serc; przerażające. Gdzieniegdzie otwarte drzwi i dziwne maszyny. Macki. Kable. Piski. Ratunku. A na dodatek, żeby dojść do oddziału kardiologicznego - musieliśmy przejść koło chambre mortuaire, czyli miejsca, do którego ludzie przychodzą, żeby pożegnać się ze zmarłymi bliskimi. Dreszcze po plecach. Dookoła ani żywej duszy, ani przechodniów, ani pracowników, ani pacjentów. Nikogo. Bezruch. Na parkingu prawie zero samochodów, na dodatek padał deszcz i była burza. Szaro, ponuro, głośno.

Był to również czas bilansu, USG, podczas którego sprawdza się absolutnie wszystko - liczy się paluszki, określa długość każdej kończyny, robi bardzo dokładne badanie mózgu, serca, nerek... Nasz Doktor I. (to była ta sama wizyta, podczas której okazało się, że ciśnienie mi skoczyło) długo podczas tego badania milczał, aż w końcu stwierdził, że nie widzi wszystkiego dokładnie i wysłał nas do specjalistki od USG, która posiada własny gabinet zagubiony w małych uliczkach w Cannes. Ta wizyta zaplanowana została na poniedziałek, tuż po weekendzie z holterem.

Pojechaliśmy do niej mocno przerażeni - pamiętam, tego dnia padał deszcz, zaparkowaliśmy dość daleko i wychodząc od niej zmokliśmy, ale żadne z nas wówczas o tym nie myślało... (a szkoda, bo zmoknięcie to zaowocowało u mnie bardzo mocnym i nieprzyjemnym przeziębieniem). Podczas tego USG okazało się, że z dzieckiem jest wszystko w porządku, ale tętnice maciczne są w kiepskim stanie. Jedna wysoko poza skalą, obecność tak zwanego NOTCHa, druga prawie poza skalą. Przesłała wyniki do naszego lekarza prowadzącego i kazała mi się absolutnie oszczędzać, jak najmniejsza ilość aktywności fizycznej, dozwolone jedynie spacery oraz zero stresu. Nie robić niczego co może podwyższać ciśnienie.

Nasz lekarz zadzwonił do nas następnego dnia, we wtorek, mocno zdenerwowany. Na początku prosił Francuza, żeby nic mi nie mówił, żebym ja się nie denerwowała - ale Francuz powiedział mu, że i tak mówimy sobie wszystko, a poza tym dotyczy to mnie, więc po prostu musi mi powiedzieć. Sytuacja zaczęła wyglądać niebezpiecznie dla mnie i dla dziecka, to dopiero 24-25 tydzień, zdecydowanie za wcześnie na poród. Doktor I. powiedział, że istnieje ryzyko, że w pewnym momencie dziecko przestanie otrzymywać pokarm, bo tętnice po prostu przestaną działać. Powiedział mi też, że to dlatego właśnie moje ciśnienie zwiększa się - bo moje ciało chce zrobić wszystko, żeby wykarmić dziecko i się nim zająć, pomimo tego, iż jakaś część mego ciała traktuje łożysko jako coś obcego i chce zamknąć do niego dostęp (vide tętnice maciczne).

Szybka decyzja - klinika, w której pracuje Doktor I. ma tylko oddział pediatryczny, nie ma jednostki neonatologicznej, żadnej, więc muszę zmienić szpital. Co więcej, miałam zmienić szpital na taki, który posiada NICU (neonatal intensive care unit) poziomu 3, czyli taki z oddziałem gotowym do ratowania życia. Jedyny taki szpital w regionie to szpital w Nicei. Ponieważ jednak szpital ten jest kawałek drogi od nas, Doktor I. polecił nam Doktor D. w szpitalu w Cannes, zadzwonił do niej osobiście i umówił nas błyskawicznie na wizytę. Szpital w Cannes ma NICU poziom 2.

***
Ciąg dalszy nastąpi, Francuz właśnie przyniósł mi Małego Księcia i powiedział, że muszę zrobić przerwę w zatapianiu się we wspomnieniach, bo nasze najsłodsze pod słońcem maleństwo chce jeść ;). Także idę karmić, a potem spać, bo nawet nie wiem kiedy zrobiło się w pół do drugiej rano. :) Dobranoc. :)



Tuesday, April 28, 2015

Tylko zdjęcie, bo niewygodnie się pisze jedną ręką :)

Czytanie blogów po porannym karmieniu (o piątej trzydzieści), Mały Książę śpi w najlepsze :))) - na początku spał na ramieniu, ale zaczął się zsuwać, poprawiać i w ogóle - aż wylądował pół na pół na moim ręku i na biurku ;).


Monday, April 27, 2015

Dwa słowa na początek :)

To nie jest mój pierwszy blog, ani nawet jedyny - ale mimo wszystko chyba się najbardziej obawiam pisania tutaj właśnie. Mam jednak nadzieję, że pisanie tutaj będzie też nieco terapeutyczne :).

Moja ciąża nie była przyjemnym doświadczeniem - chociaż jej pierwsza połowa nie była taka zła. Druga za to zdecydowanie gorsza. Sam poród też był dla mnie traumatycznym przeżyciem i do niedawna, mimo iż od przyjścia Małego Księcia na świat minęły trzy miesiące - wciąż byłam bliska depresji i balansowałam na krawędzi, a obrazy i wspomnienia z tygodnia, w którym urodził się Mały Książę - nawiedzały mnie po nocach i powodowały, że nawet jeśli w ciągu dnia się śmiałam, to nocami płakałam. A potem zaczęłam czytać blogi innych Mam - zaczęłam od Mam wcześniaczków - i nagle poczułam, że nie jestem z tym sama.

Pewnego wieczora rozmawiałam długo na ten temat z Francuzem, który uświadomił mi, że o swoich emocjach dotyczących tego czasu nikomu nic nie powiedziałam, ani nie napisałam - i to właśnie dlatego tak mi źle, bo wciąż to wszystko we mnie siedzi... Następnego dnia na grupie facebookowej, do której należę, (Marcowe Mamy 2015) ktoś założył temat dotyczący depresji poporodowej i ja też zaczęłam się w tym wątku udzielać. Pomogło mi to trochę. :)

A potem zaczęłam zostawiać gdzieniegdzie komentarze na polskich blogach - i zrobiło mi się zdecydowanie lepiej :). Już nie płaczę po nocach, zdecydowanie więcej i dłużej się śmieje i jest mi dużo lepiej.

Bloga postanowiłam założyć, żeby pomóc głównie sobie - poradzić sobie z emocjami, ale także po to, żeby podzielić się swoją historią, historią mojego wcześniaczka i jego dorastania :). Już nie wspominając o tym jak bardzo podoba mi się blogowe środowisko Mam i jak bardzo chciałabym być jego częścią :).

***

To tak króciutko o nas :).

Francuz i ja poznaliśmy się przez Internet, kompletnym przypadkiem, kiedy oboje wiele, wiele lat temu graliśmy w tym samym czasie w tą samą grę komputerową. Wówczas żadne z nas nie spodziewało się, że tak się nasza znajomość rozwinie :). Do Francji przeprowadziłam się w 2012 roku, tuż po skończeniu studiów (psychologia), a w październiku 2013 wzięliśmy ślub :).

Decyzję o staraniu się o Małego Księcia podjęliśmy w maju/czerwcu 2014 i udało nam się już przy pierwszym podejściu :).

Szczegółowo o ciąży i moich przygodach z nią związanych napiszę później, na razie piszę tylko w skrócie i szybciutko, bo Francuz zabawia właśnie Księcia, który domaga się jedzenia i coraz wyraźniej zabawianie to ignoruje ;).
 
W wyniku różnych, nieprzyjemnych zdarzeń, o których napiszę później - Mały Książę urodził się ponad dwa miesiące za wcześnie, w 31 tygodniu (tu zdania są podzielone, my jesteśmy przekonani, że to był już 32 tydzień, ale lekarze upierają się przy 31tygodniu i 6dniu).

Tyle na dzisiaj, lecę otworzyć bar mleczny dla mojego głodnego Księcia :).

Sunday, April 26, 2015

35 faktów

Tak w ramach zapoznania się :)

1. Mam na imię Basia, ale mój nickname to Diav
2. Z zawodu jestem plastykiem oraz psychologiem,
3. ale pracuję jako informatyk.
4. Urodziłam się w Warszawie,
5. ale w tej chwili mieszkam na południu Francji, z moim Francuzem i Małym Księciem :).
6. Moja ulubiona liczba to 9.
7. Francuza poznałam przez Internet, w grze komputerowej, kompletnie niechcący :).
8. Moim ulubionym kolorem jest niebieski, ale ubieram się głównie na czarno.
9. Kiedy byłam mała w rodzinie nazywali mnie Gawron, bo właziłam na wszystkie drzewa, żeby w spokoju poczytać książki. Babcia nazwała mnie tak jako pierwsza.
10. Kiedy jestem "w gościach" nie odstawiam swojego plecaka, tylko noszę go wszędzie ze sobą.
11. Kocham jesień.
12. Marzy mi się duże okno, a przy nim wielki, pluszowy fotel w kolorze czekoladowym, obok stolik z kubkiem parującej herbaty i stosik książek. I deszcz za oknem - uwielbiam czytać, kiedy pada.
13. W tej chwili czytam około stu książek rocznie i od paru lat zapisuję sobie ich tytuły.
14. Mój mąż i większość znajomych jest ode mnie młodsza, a ja kłamię, kiedy odpowiadam na pytanie "ile masz lat" :). Co roku obchodzę symboliczne "18" urodziny ;).
15. Mam dwukolorowe oczy.
16. Nie lubię spać, śpię kiedy muszę; w każdym innym przypadku mam wrażenie, że marnuję na spanie cenny czas.
17. Nie klnę. Nigdy. I nie lubię kiedy ktoś klnie przy mnie.
18. Jestem wegetarianką, ale moim absolutnym przysmakiem jest żółty ser. Kiedy nie mam go w lodówce mam wrażenie, że nie mam niczego do jedzenia :).
19. Zdecydowanie wolę psy niż koty, ale w tej chwili nie mam żadnego zwierzęcia. W 2012 roku odszedł mój ukochany pies Filip, który był ze mną 18 lat.
20. Nie znoszę dramatów, melodramatów i wyciskaczy łez. Nie znoszę płakać podczas oglądania filmów czy czytania książki.
21. Uwielbiam musicale.
22. Fascynują mnie ludzie, którzy posiadają cięte i inteligentne poczucie humoru oraz pasje.
23. Jestem niska (156cm) i bardzo lubię swój wzrost.
24. Bardzo lubię robić zdjęcia.
25. Boję się igieł oraz owadów, które żądlą.
26. Boję się samotności i śmierci; nieistnienia.
27. Nie pijam kawy, wolę herbatę. Od wielu lat jestem wierna zielonej cytrynowej herbacie firmy Saga, a moje kubki mają pojemność 1l :).
28. Od kiedy potrafię pisać - to piszę opowiadania. Oczywiście wszystkie do szuflady :).
29. Krytyka mnie nie motywuje, krytyka mnie skutecznie gasi.
30. Maluję, rysuję, lepię, rzeźbię, piszę, szyję - generalnie moim hobby jest tworzenie. I nauka. Uwielbiam się uczyć nowych rzeczy.
31. Mam swój kanał na YouTube i całkiem sporo subskrybentów :) https://www.youtube.com/user/diavoliciousss
32. Założyłam Małemu Księciu profil na Facebooku. Profil prywatny, dostępny tylko dla najbliższych, którzy chcieli oglądać najnowsze zdjęcia Małego Księcia - z racji obecności nie mogą go oglądać "na żywo" :)
33. Jestem geekiem ;)..
34. Bardzo, bardzo lubię My Little Pony: Friendship is Magic - odcinki tego serialu podnoszą mnie na duszy.
35. Uwielbiam kuchnię włoską :).